Cichy drażniący szelest kartek

19 kwietnia 2023

Jakub Kornhauser

„dziewczyna pilnująca interesu ma zblazowaną minę / w księgarniach nie ma już duszy / znikł ten cichy drażniący szelest kartek” – pisał niegdyś jeden ze znanych krakowskich poetów, choć sporo się chyba od tamtego czasu zmieniło i w zakresie zblazowania, i duszy, i szelestu chyba też.

Wydawać by się mogło, że zmianie przede wszystkim uległo pojęcie interesu: w końcu prowadzenie księgarni kokosów nie zapewnia i pilnować nie ma za bardzo kogo, bo kto przy zdrowych zmysłach kradłby tak niechodliwy towar jak książki? A jednak księgarń nie brakuje, nęcą kolorowymi okładkami, niektóre także eleganckimi piórami, kawą i ciastkiem, strefą ciszy albo nieoczywistym wnętrzem. Co więcej, wciąż otwierają się nowe, a to wietrząc szansę na zastrzyk energii dzięki ewentualnemu uchwaleniu ustawy o jednolitej cenie książki, a to dyskontując sukcesy wydawnictwa, muzeum czy innego ośrodka kultury, a to wreszcie realizując dziecięce marzenie właścicieli, którzy wychowali się w czasach, gdy sądzono, że książki dają nie tylko wiedzę i nadzieje na lepsze jutro, ale i szczęście na co dzień. Szkoda tylko, że nadzieje te zbyt często okazywały się mniej trwałe od obwolut tomów prozy z serii Nike wydawnictwa Czytelnik.

No więc jak to jest z tymi księgarniami w Krakowie? Owszem, jedni narzekają, że to już nie to samo co kiedyś – wystarczy cofnąć się o paręnaście lat, a w panoramie miasta od razu widzimy dziesiątki miejsc z książkami. Do weekendowego rytuału należą wizyty w księgarniach w ścisłym centrum – w Hetmańskiej, Barana i Suszczyńskiego, Empiku na Rynku Głównym, Znaku na Sławkowskiej, kilku innych w obrębie ulic i uliczek Starego Miasta. Trudno znaleźć wolną od książek przestrzeń, ukryć się przed ich naporem, wrócić do domu nieobładowanym grubymi woluminami. Drudzy natomiast grzecznie potakują, współodczuwając z losem tych, którzy poddali się prawom krwiożerczego kapitalizmu, lecz zaraz dodają, że w przyrodzie wszak nic nie ginie i znienacka pączkują tu i ówdzie nowe lokale; te zaś szybko budują swoją markę i wypierają pamięć o czasach analogowych, kiedy kontakt z nowościami ograniczał się do szperania po regałach, wpisywania się na listy oczekujących, składania zamówień u księgarzy z ich nieodłącznymi zeszytami w kratkę o oślich uszach.

Faktem jest, że wielu wieszczyło koniec stacjonarnych, jak to się zwykło dziś mawiać, księgarń: niby handel w sieci nie wybacza, niby promocji więcej w sklepach internetowych, niby dostęp do asortymentu szerszy online, ale co z tego, ludzie nadal przychodzą, węszą, podczytują, porównują, wyczekują nowości i czyhają na białe kruki spod lady. Przychodzą i przychodzić będą, bo księgarnie na naszych oczach zmieniają się w miejsca spotkań, autonomiczne centra kultury, w których autorom towarzyszą czytelnicy, czytelnikom – wydawcy, a im wszystkim – filolodzy, krytycy i blogerzy. Sukces wielu z nich – od tych, które przetrwały dekady, jak Pod Globusem, Naukowa na Podwalu czy Akademicka, po nowe, a już swojskie, jak De Revolutionibus, Karakter, Bonobo czy Lokator, by posłużyć się najbardziej wyrazistymi przykładami – bierze się właśnie z zacieśniania więzów między ludźmi. Księgarnia to książki, ale chyba bardziej ludzie: ci z książkowych okładek i notek, to jasne, ale także ci, dzięki którym autorzy i tłumacze stają się nam bliscy, a więc księgarze: właściciele i sprzedawcy. To oni zamieniają się w akuszerów naszej działalności lekturowej, dają nam wgląd w to, co warte uwagi w dobie rozproszenia i braku czasu, ale i w zniżki, żebyśmy tą uwagą mogli obdzielić całe tuziny książek zamiast jednej.

Wlaliśmy sobie nieco optymizmu w serca i chcielibyśmy zakrzyknąć, jak przystało na kibiców księgarskich ekip, „jeszcze jedna!, jeszcze jedna!”, lecz podgryza nas coś i uwiera – przy czym nie jest to ani mól, ani zaleszczotek książkowy czy inny książkolubny organizm. Mówiąc o krakowskich księgarniach, skupiamy się zbyt często na tym, co w obrębie Plant, no, ewentualnie Kazimierza, Piasku, Kleparza i okolic, jakoś nie chce nam się sięgać dalej, jak gdybyśmy podskórnie wyczuwali, że tam to popyt słabszy, że pięćdziesiąta piekarnia czy spożywczak spod znaku płaza to wjechać może z pocałowaniem ręki, a książek to ludzie na co dzień nie potrzebują. Jasne, trochę prawdy w tym znajdziemy, nie ma przecież miasta, w którym przemysł księgarski rozwijałby się prężniej na przedmieściach niż w centrum, ale też niewiele jest metropolii o tak niejednorodnej urbanistycznie strukturze jak Kraków. I za tę niejednorodność w dużej mierze odpowiada Nowa Huta.

Na dobrą sprawę nie da się napisać historii krakowskich księgarń bez omówienia lokali nowohuckich, tak jak nie przeszłaby opowieść o tożsamości Nowej Huty bez wspomnienia o byłych i obecnych miejscach z książkami. Rozpocząć należałoby od legendarnej Skarbnicy, która przez lata stanowiła rdzeń placu Centralnego, była wygodnym treffpunktem, lecz dla nowohucian i tych z innych dzielnic, którzy pielgrzymowali do niej na lekturowe przeszpiegi, stanowiła symbol nad symbole. Przez sześć dekad istnienia (od lat 50. ubiegłego wieku do roku 2014) wrosła w nowohucki pejzaż niczym restauracja Stylowa czy hutniczy kombinat – i stało się tak nie bez powodu.

Skarbnica w pełni zasługiwała na swoje miano: oprócz nowości oferowała dostęp do pozycji gdzie indziej dawno wycofanych, w przestronnych wnętrzach można było dokopać się do prawdziwych unikatów i z dużych wydawnictw, i ze skromnych oficyn. Pamiętam, jak doszperałem się w jednym z pudeł kultowego tomu Pijcie ocet, panowie, antologii poezji i prozy Daniiła Charmsa w przekładzie Jerzego Czecha, innym zaś razem w świetnie wyposażonym dziale kartograficznym znalazłem nieco zakurzoną mapę Pojezierza Drawskiego, która niezawodnie służyła mi przez lata. Takich sentymentalnych obrazków przywołałbym na pęczki, ograniczę się do tego, że przed laty to właśnie na wystawie Skarbnicy dostrzegłem swój debiutancki tom poezji, którego gdzie indziej nie można było uświadczyć, wydany był bowiem w Rzeszowie, w małym nakładzie, bez promocji. Do tej pory zastanawiam się, czym sobie na taki honor zasłużyłem, choć, Bogiem a prawdą, Skarbnica lubiła zaskakiwać nieoczywistymi wyborami i doceniała wielu początkujących twórców umieszczeniem ich książek w gablocie, przed którą zatrzymywali się spacerowicze z alei Róż i okolic.

Skarbnica była księgarnią kultową, lecz nie jedyną. Na osiedlu Stalowym do dziś działa As, w którym można się zaopatrzyć w podręczniki i literaturę dziecięcą, choć nie tylko (oprócz zabawek, przyborów szkolnych, zniczy i tym podobnych towarów); drugiego Asa otwarto na osiedlu Teatralnym. Najważniejszym miejscem na księgarnianej mapie Nowej Huty są jednak okolice parku Ratuszowego: na jednej jego flance, przy alei Przyjaźni, parę dobrych lat temu wyrosła księgarnia Czytanie, jedna z filii popularnej sieci, dając całkiem sprawną alternatywę opłakującym Skarbnicę. Za to na os. Zgody 7 niedawno otwarto księgarnio-kawiarnię Cafe NOWA, która z miejsca zdobyła zaufanie nie tylko nowohucian. Nie dość, że oferuje miłą, niezobowiązującą atmosferę, wygodną i przytulnie pomyślaną przestrzeń, do tego duży wybór książek (szczególnie literatura dziecięca jest reprezentowana licznie, zajmując szczelnie zastawione półki sięgające sufitu), to jeszcze okazała się prawdziwie gościnnym domem spotkań z twórcami, które gromadzą stałe audytorium.

Sukcesy Cafe NOWEJ, w tym tegoroczny laur w krakowskim plebiscycie „Wybieramy Księgarnie Roku” (w kategorii: najlepsze książki), są prostą konsekwencją nowego myślenia o mieście: przedstawiciele geopoetyki powiedzieliby o decentralizacji mapy, która – jak widać na załączonym obrazku – dotyczy nie tylko kwestii administracyjnych, lecz również, a może przede wszystkim, stoi za rozwojem lokalnych wspólnot działających na rzecz kultury. Zainteresowanie Nową Hutą, zarówno w kontekście jej codzienności, jak i mityzowanej lub odbrązawianej przeszłości, widać w prozie fikcjonalnej Elżbiety Łapczyńskiej czy Igora Jarka, w reportażach czy esejach Renaty Radłowskiej, Katarzyny Kobylarczyk oraz innych kronikarek i kronikarzy „małoojczyźnianego” życia z okolic placu Centralnego – a to łączy się z potrzebą ukonstytuowania znaczącego punktu odniesienia. I taki punkt odniesienia oferuje NOWA – tak jak przez lata oferowała go Skarbnica. W tym kontekście księgarnia to nie sklep nastawiony na proste maksymalizowanie zysków, ale obietnica nieznanego. W końcu i poeta musi przyznać, że kryzys branży księgarskiej, choć w wielu wymiarach zauważalny, ustąpi tkwiącemu w każdym czytelniku pierwiastkowi poszukiwacza: „ogrody zapuszczone złe z kłującymi kolcami głogów / wchodzę w nie ryzykując / i pożera mnie dziki śpiew stronic”.

Przytoczone fragmenty pochodzą z wiersza Juliana Kornhausera Księgarnie.

Jakub Kornhauser
Poeta, eseista, tłumacz, redaktor, literaturoznawca. Współzałożyciel i pracownik Ośrodka Badań nad Awangardą na Uniwersytecie Jagiellońskim. Laureat m.in. Nagrody Wisławy Szymborskiej za tom poematów prozą Drożdżownia (2015) oraz Nagrody Znaczenia za książkę z esejami krakowsko-rowerowymi Premie górskie najwyższej kategorii (2020).

Ilustracje: Zofia Różycka

Tekst ukazał się w wydaniu 1/2023 kwartalnika „Kraków Culture”.

 

Udostępnij

Kraków Travel
Kids in Kraków
Zamknij Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.
<