Wycieczka sentymentalna

13 kwietnia 2022

Łukasz Orbitowski

Kilka lat temu zabrałem narzeczoną na wyprawę po Krakowie. Nie była jeszcze żadną narzeczoną, tylko dziewczyną, którą podrywałem na gadkę, carbonarę i szybkie shoty w popularnym Zwisie. Kraków też okazał się inny. Wymyśliłem sobie, że pokażę jej miejsca, które były dla mnie ważne i stwarzały okazje do anegdot. Wycieczka nie wyszła, większość z tych miejsc przestała istnieć, zniknęła z mapy miasta, a ja zrozumiałem, że mój bliski, prawdziwy Kraków jest Krakowem nieistniejącym.

Nie ma już legendarnej siłowni Champion na Kordeckiego ani pubu Tower u wylotu Grodzkiej. Nie żyje jego właściciel pan Marian, zmarł też Wiesław Wnęk z Championa. Parę lat temu zamknięto moją podstawówkę na Wąskiej, którą w jednej z książek uczyniłem miejscem akcji. Budynek przy Stradomskiej, mekkę młodych krakowskich metalowców, wypatroszono pod hotel, zostawiając jedynie fasadę – średniowieczne cmentarzysko znalezione w podziemiach wywieziono chyłkiem, nawet nie wiem dokąd.

Lokator

Żeby nie było tak smutno, księgarnia Lokator ciągle funkcjonuje przy Mostowej 1. To naprawdę wspaniałe miejsce, z wielką liczbą książek, których nie sposób kupić nigdzie indziej. Wśród nich można znaleźć także te z grafikami właściciela niezwykłego przybytku – Piotra „Pio” Kalińskiego.

Lokator nie zawsze był kawiarnioksięgarnią. Wcześniej funkcjonował jako knajpa pod innymi adresami [najpierw przy ulicy Meiselsa, później przy Krakowskiej – przyp. red.]. Stanowił ważny punkt spotkań młodych krakowskich artystów i niósł im pomoc na różnych frontach. Organizowano wystawy, wieczorki poetyckie, a nawet konwenty fanów fantastyki. Gdy z okazji przyjazdu papieża (zwanego Białym Nalotem) wprowadzono prohibicję, Lokator oferował dyskretną pomoc dla zgnębionych pijących.

Miejsce to zapamiętałem jeszcze z innego powodu. Właśnie tutaj przychodziłem na piwo z ojcem. Nasze relacje przebiegały burzliwie i chyba nigdy nie rozumieliśmy się tak dobrze, jak powinniśmy. Ale przy piwie zawieraliśmy pokój i gadaliśmy szczerze o wszystkim, co ważne: życiu, sztuce, kumplach, dziewczynach.

Przez lata wypijaliśmy po cztery piwa, zatrzymując się przed progiem upojenia. Tato postarzał się jednak i zapadł na chorobę, która miała odebrać mu życie. Kupował sobie trzy piwa, potem dwa, wreszcie stanęło na jednym, i to małym. Mnie dalej kupował te cztery i patrzył, jak je w siebie wlewam, z dziwną, zabrudzoną smutkiem radością. Cieszył się, że przynajmniej ja mogę cieszyć się piwem.

Nie pamiętam naszego ostatniego piwa. Po prostu kiedy na nim byłem, nie wiedziałem, że to już ostatnie. Choroba postępowała, a gdy ojca zabrakło, poszedłem do Lokatora raz jeszcze. Zamówiłem dwa piwa. Wypiłem jedno, drugie zostawiłem na stoliku nietknięte.

Artemis

Z tatą wiąże się też galeria Artemis na Poselskiej 15. Ojciec był malarzem, nigdy nie zabiegał o karierę, a wystawy kłopotały go trochę. Uważał, że na wernisażu, pośród własnych prac, otoczony ludźmi, stoi tak jakby bez spodni. Odsłaniał w swoich eleganckich obrazach coś intymnego, a nawet wstydliwego.

Tak się złożyło, że ostatnią wystawę w życiu ojciec miał właśnie w Artemis. Właściwie były to dwie wystawy, jedna po drugiej. Całą rodziną przeżywaliśmy to bardzo i tylko ojciec nie przejmował się niczym. Ze zdrowiem było już słabo, tato uczucia dusił w sobie, ale cieszył się chyba, że ludzie przyszli, oglądali obrazy, że jeszcze raz spotkał starych znajomych.

Niedawno pisałem wstęp do katalogu dla Joanny Karpowicz, która też wystawiała w Artemis. Powiedziała mi, że uczyła się u mojego ojca i wiele mu zawdzięcza. Malowała w charakterystycznym, komiksowym stylu, co nie podobało się większości profesorów. Tato ją przygarnął i uczył, choć na komiksie znał się jak świnia na gwiazdach.

A sama Artemis jest uroczym, niewielkim miejscem z mnóstwem obrazów artystów młodego i średniego pokolenia do oglądania czy nawet nabycia w niewygórowanej cenie. Namawiam do tego szczerze każdego, kto cierpi na nadmiar forsy – malarze i galernicy także ucierpieli przez pandemię.

Metal Shop

To chyba jedyne takie miejsce w Polsce – sklep wyłącznie z muzyką metalową. Prócz płyt i kaset oferuje przypinki, koszulki, bluzy i inny szajs, za którymi szaleją kuce, łącznie ze mną. Uważam to miejsce przy Długiej 17 za cenne jeszcze z innego powodu. Sklepy muzyczne konsekwentnie znikają z naszych miast. Pamiętam, że ćwierć wieku temu było ich z dziesięć, dziś ocalał chyba tylko ten jeden. Metalowcy okazali się najwierniejszą klientelą.

Metal Shop odgrywał ogromną rolę w czasach przed upowszechnieniem się platform streamingowych. Po prostu sprzedawał muzykę niedostępną nigdzie indziej, służył za bazę wieści z metalowego świata i skrzynkę kontaktową: był oknem na świat wrzasku, diabła, żywych trupów i głupich groźnych min.

Uważam, że wspieranie artystów poprzez zakup jest obowiązkiem każdego, kto może sobie na to pozwolić, więc często zachodzę do Metal Shopu. Miejsce jest ukryte, jak na magazyn czarnej sztuki przystało – na piętrze, nie kieruje do niego żaden szyld. Wpadam parę razy w tygodniu, gadam z przyjacielem, który prowadzi to miejsce, i zerkam na młodzież, na te dzieciaki w koszulkach starych zespołów, w glanach i katanach – myślę sobie, że metal przetrwał próbę czasu, jest czymś dużo więcej niż muzyką, że ja bardzo dawno temu się nie pomyliłem.

Pub Pod Ziemią

Pub Pod Ziemią pojawił się w moim życiu za sprawą synów. Co dwóch nastolatków może mieć wspólnego z tą knajpą? Otóż prowadzi ją niania naszych dzieci, kobieta, której być może zawdzięczamy życie, a zdrowie psychiczne z pewnością. Istnieje przedziwna zależność: dziecko, które przy rodzicach wrzeszczy, obraża się i wali klawiaturą zza głowy, natychmiast pokornieje przy niani.

Jak wskazuje nazwa, pub mieści się w piwnicach – na Kazimierzu przy Miodowej 43. Wśród klientów najłatwiej znaleźć metalowców, co nasuwa przyjemne skojarzenia z piekłem. Grają tutaj niewielkie zespoły, regularnie odbywa się karaoke, a widok długowłosego, wbitego w skórzane spodnie chłopa wyrykującego wersy Madonny jest jedyny w swoim rodzaju. Prócz tego mają tam kiermasze dobroczynne i mnóstwo innych inicjatyw, za sprawą których pub żyje: codziennie dzieje się coś nowego.

Lubię tam przyjść tak po prostu, bez okazji, więc możecie mnie zastać, jak siedzę melancholijny i chmurny nad szklanką szkockiej. Mój starszy syn najbardziej na świecie marzy o pójściu do pracy. Inne dzieciaki chcą zostać youtuberami albo inwestować w krypto, a on czeka, aż dorośnie i będzie mógł zbierać kufle i polewać piwo. Kto wie, może naprawdę do tego dojdzie i spotkamy się przedzieleni barem?

Łukasz Orbitowski – dorastał w Krakowie, potem włóczył się po świecie, w wieku dojrzałym wrócił do rodzinnego miasta. Autor powieści Kult i Inna dusza, nagrodzony Zajdlem i Paszportem „Polityki”. Słucha metalu, podnosi ciężary. Bywa czarnym coachem i bawi ludzi. 

Tekst ukazał się w wiosennym numerze kwartalnika „Kraków Culture”.

Więcej

Udostępnij

Kraków Travel
Kids in Kraków
Zamknij Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.
<