Jakub Józef Orliński: przed koncertem ICE Classic

14 lipca 2021

Dlaczego zostałem muzykiem

O sobie i kulisach swojej pracy opowiada kontratenor Jakub Józef Orliński.


Barbara Skowrońska, kwartalnik „Kraków Culture”

Poproszę o dokończenie zdania: fascynuje mnie muzyka baroku, bo…

Jakub Józef Orliński: Daje wolność! W arcydziełach barokowych – tak, nie bójmy się tego słowa – kompozytorzy pisali rzeczy niezwykłe, ale zostawiali też wykonawcy gigantyczne pole do przefiltrowania dźwięków przez samego siebie i pokazania cząstki siebie jako artysty i jako człowieka. Oczywiście wiele jest zapisane w nutach, a do tego wykonawstwo historyczne uczy nas, że coś trzeba zrobić tak, a nie inaczej. Przyjąłem więc regułę, że trzeba jak najlepiej znać te zasady, żeby móc je świadomie łamać.
Ta wolność to np. fermaty, które sygnalizują wykonawcy: „O, tu możesz wstawić coś od siebie, pokazać, co masz w głowie”. To także najczęściej spotykana forma arii barokowej: ABA – w powtórzonej części A możesz zacząć kolorować, pokusić się o coś swojego. Uwielbiam ten kreatywny proces. Jestem w nim dość powolny, ale to właśnie dlatego, że się nim rozkoszuję. Siedzę w sali prób po 6–8 godzin i wymyślam: tu taką wersję, tam inną… Ta część utworu jest najmniej odtwórcza, a najbardziej twórcza – i dlatego najbardziej moja.

Zanim wejdę na scenę…

Mam swoją rutynę. Przede wszystkim muszę być przygotowany fizycznie. Wielu ludziom może się wydawać, że śpiew jest tylko tutaj [Jakub Józef Orliński wskazuje na głowę i szyję]. A tymczasem to także ciężka fizyczna praca, do której gotowe musi być całe ciało. Dlatego cenię sobie, że mam jego świadomość – także przez breaking. Stosuję zmodyfikowane ćwiczenia z jogi, proste rozciąganie. Lubię sobie też stanąć na rękach, żeby poczuć działające barki, żeby być do góry nogami i żeby miękkie podniebienie siłą grawitacji poszło w dół… czyli do góry… A raczej do góry… czyli w dół [śmiech]! Co jeszcze? Oczywiście ćwiczenia oddechowe, bo jakieś 70% sukcesu śpiewaka to kontrola oddechu. I piję bardzo dużo wody.

Najtrudniejszym elementem mojej pracy jest…

…że w zawodzie artystycznym nie ma czegoś takiego jak koniec pracy. Wszystko jest z nią związane, i to 24 godziny na dobę. Oczywiście, jeśli kochasz to, co robisz, nie nazywasz tego tylko pracą – to jest po prostu całe życie. Ale trudno jest zaspokoić wszystkie potrzeby, zwłaszcza będąc w trasie. A w dzisiejszych czasach dużo jest także medialnych rzeczy, które trzeba robić: informacje na social media, filmiki, zdjęcia, rozmowy dla mediów. To wszystko jest super, tylko trzeba znać siebie i wiedzieć, co jest wykonalne, a co nie – co może wpłynąć na twój występ, a co nie ma znaczenia. Dlatego mam od zawsze taką zasadę, że w dniu koncertu nie może być zaplanowane absolutnie nic innego; nawet ze znajomymi nie jestem się w stanie umówić na konkretną godzinę. Potrzebuję się wyluzować i skupić, mieć wolną głowę.
I jeszcze dodam, bo dopiero na to wpadłem: trudne jest, że muszę rezygnować z udziału w fajnych projektach, na które brakuje czasu. Bo na przykład się wydarzają na drugiej półkuli i to by kosztowało dwa tygodnie, a ja wtedy robię coś innego. Tak, odmawianie to jedna z najtrudniejszych rzeczy w moim zawodzie, bo to wszystko są ekscytujące, fantastyczne pomysły!

Mój ulubiony kompozytor barokowy to…

Nie mam. I powiem szczerze, przepraszam – nie lubię tego pytania. Tak samo jak z ulubionymi utworami z mojego pierwszego czy drugiego albumu albo miastami, które odwiedzam. Każdy utwór, każde miasto, każdy kompozytor mają zupełnie inną energię i wiążą się z nimi zupełnie inne wspomnienia czy odczucia.
Najwięcej śpiewam Handla – do niego jestem najczęściej zatrudniany i jest go najwięcej w moim repertuarze. Ale tych kompozytorów jest tylu! Dlatego na moich solowych albumach pojawia się tak dużo nieznanych nazwisk. Nawet ludzie ze środowisk muzycznych czasem pytają: „Gdzieś ty to znalazł, co to za człowiek, skąd tyś to wziął?!”. A to właśnie jest efekt żmudnej i ciężkiej pracy, którą wykonujemy z Yannisem François, moim wyszukiwaczem skarbów. I tak samo uwielbiam Cavallego, Bononciniego, Borettiego, jak wielkie sławy: Purcella, Handla, Vivaldiego, Bacha czy Glucka. Każdy z nich ma swój własny styl i tyle ciekawych historii do opowiedzenia.

Mój ulubiony artysta rockowy to…

Zespół The Offspring. Jak byłem w podstawówce i gimnazjum, miałem walkmana i wszystkie ich kasety. Jeździliśmy z kolegami na deskorolce – mieliśmy taki mały, czteroosobowy gang – i mówiąc nieładnie, jaraliśmy się tym jak dzieci. No, po prawdzie byliśmy wtedy dziećmi [śmiech]. Słuchasz takiego indie rocka i wjeżdżasz na deseczce na skatepark… coś pięknego!

Chciałbym kiedyś wystąpić z…

To ładne pytanie, ale nie wiem. Mogę za to opowiedzieć, co mi się przydarzyło kiedyś, jak jeszcze zaczynałem studia. Słuchałem wtedy dużo zespołu L’Arpeggiata i marzyłem, żeby z nim wystąpić. A dokładniej to marzyłem, żeby chociaż pójść na ich koncert i posłuchać ich na żywo. Po czym po paru latach pojechałem do Christiny [Pluhar, liderki zespołu – przyp. red.], zaśpiewałem u niej w domu coś w rodzaju przesłuchania i po dwóch tygodniach mnie zatrudniła! Koncert odbył w Utrechcie – jeden z fajniejszych, bo przy okazji spełniło się także moje drugie marzenie. Otóż strasznie chciałem poznać Nurię Rial, która bardzo często występuje na płytach L’Arpeggiaty i która jest dla mnie totalną boginią muzyki wczesnobarokowej. I okazało się, że będzie także na tym koncercie, a oprócz niej jeszcze Giuseppina Bridelli i Vincenzo Capezzuto. Byłem w siódmym niebie! A potem nagrałem z L’Arpeggiatą dwa czy trzy utwory na płytę z kompozycjami Rossiego. To była dla mnie pamiętna współpraca – bo ja przecież chciałem tylko ich zobaczyć, poznać, usłyszeć na żywo, a tu nagle mogłem z nimi robić muzykę. To było cu-do-wne!

Za pierwsze pieniądze zarobione na scenie kupiłem…

Nie mam pojęcia. Na czas studiów wyprowadziłem się z domu, musiałem opłacać rachunki i studia, więc zarabiałem, żeby się utrzymać. To był intensywny czas: oczywiście dużo ćwiczeń na uczelni, ale także dużo pracy – robiłem show breakdance’owe, brałem udział w reklamach i pokazach tanecznych, pracowałem w firmie odzieżowej, a od czasu do czasu śpiewałem małe koncerciki. I to wszystko szło chyba na codzienne życie. Nie przypominam sobie, żebym wydawał

Zostałem muzykiem…

Z potrzeby dzielenia się z innymi. I jeszcze z potrzeby zatrzymania się tu i teraz. Bo o muzyce nie można myśleć wstecz i także za dużo w przód. Najbardziej wartościowa jest tutaj i w tym momencie – inspiruje, dotyka… Daje mi wolność, zachwyca mnie, wypełnia i przenosi w całkiem inne światy, jak gdyby w sferę medytacji. Lubię to uczucie i chciałbym je za każdym razem przekazać swojej publiczności. Jeśli się udaje, to jest to dla mnie źródłem wielkiej satysfakcji.

Gdybym nie był śpiewakiem, byłbym…

Tu widzę całkiem dużo możliwości! Świetnie się czuję w wymagających aktywności zajęciach manualnych. Co ciekawe, cała moja rodzina jest biegła w sztukach wizualnych – malarze, architekci – a ja w ogóle nie umiem rysować ani malować. Ale bliżej mi za to do fizycznego kształtowania rzeczy, np. rzeźbienia. Albo mógłbym być stolarzem. Ostatnio robiłem drewnianą kratkę na balkon, taką na bluszcz. Ucinasz, mierzysz, szlifujesz, tu malowanko, tam gwoździe, śrubki, coś przykręcić, odkręcić, fenomenalne! I mam jeszcze jeden pomysł: mógłbym być ogrodnikiem w jakimś zamku nad Loarą. Mieszkać w takim małym domku, przycinać bukszpany w różne kształty i formować konstelacje z kwiatów – co za piękny barok!

Nie ruszam się z domu bez…

Mój plecak to mój dom. Mam tam wszystko – od XIX-wiecznego otwieracza do piwa, który dostałem na urodziny, przez mazaki, tasiemki do sklejania nut, wodę, piłkę do rozciągania, taką twardą, gumę, też do rozciągania, ampulowy klucz do roweru… Nawet gumki do włosów, bo zazwyczaj którejś z moich koleżanek z produkcji ich brakuje, a wtedy: hyc, i jest.
No i nuty! Może jestem mało ekologiczny w tym aspekcie (staram się to nadrobić w innych sferach), ale muszę mieć papierowe nuty. Coś na nich zanotować, przewrócić kartkę, dotykać ich, widzieć je… Bo ja mam pamięć wzrokową i nie potrafię zapamiętać strony 64 na czytniku elektronicznym. A na papierze zawsze wiem, że druga fraza Cara sposa się zaczyna w trzecim systemie na drugiej stronie. To mi też pomaga się odnaleźć – jak się zdarzy, że wpadnę na scenie.

Rzecz, którą robię codziennie…

Hm, prawdopodobnie śpiewam [śmiech]. W mojej codzienności jest dużo zmiennych, bo ciągle coś się dzieje, ale najważniejsze jest ćwiczenie: żeby ciągle iść do przodu i się nie zatrzymywać, ciągle ulepszać to, co robię. Dużo czasu spędzam więc na mojej rutynie: ćwiczeniach fizycznych i wokalnych.

Nie umiem…

Oj, w gotowaniu słaby jestem. To troszkę skandaliczne, wiem. No, może jakiś najprostszy makaron… Usprawiedliwię się: dużo podróżuję, a nie da się gotować w hotelu. Podczas produkcji mamy tyle prób, że w przerwie idziemy gdzieś ze znajomymi zjeść razem i kończy się na tym, że robię sobie tylko śniadania i kolacje. Czasami jak mamy fajną obsadę – a zazwyczaj tak jest – to jednego dnia jedna osoba gotuje dla całej reszty, następnego ktoś inny. Kiedy przychodzi moja kolej, cóż, staram się… Na szczęście zawsze pojawiają się wtedy na stole jakieś bonusy od kolegów!
I jeszcze jedna rzecz – mówiłem już o mojej rodzinie malarzy, rzeźbiarzy i architektów, a ja kompletnie nie umiem ani rysować, ani malować. Cały czas podejmuję próby, włączam sobie jakieś filmiki na YouTubie, ale to się absolutnie nie udaje… Zapał nadal mam, więc co parę miesięcy do tego wracam i za każdym razem przekonuję się na nowo, że jednak nie.

Mój przepis na chwilę relaksu, to…

Mam dwie metody, obie trochę medytacyjne. Pierwsza to pójście z kumplami na trening breakingu, bo to jest moment całkowicie oderwany od świata, w którym funkcjonuję na co dzień. A druga, którą uwielbiam i która mnie niesamowicie relaksuje, wiąże się z tym, że nie za bardzo umiem grać na fortepianie. Gram na takim totalnie amatorskim poziomie, więc wybieram sobie jakieś trzy, cztery akordy i powtarzam je w kółko, koloryzuję je, improwizuję na nich. Powstaje z tego taka trochę ambientowa muzyka, która mnie niesamowicie uspokaja.

Jestem z siebie dumny, gdy…

Najbardziej to nawet nie „gdy”, tylko „za”: za wytrwałość. Mało osób sobie zdaje sprawę, ile kłód mi było w przeszłości rzucanych pod nogi – mówię to dziś z uśmiechem, ale początki nie były łatwe, oj nie. Dlatego jestem z siebie dumny, że wytrzymałem i teraz z pełną satysfakcją mogę robić to, co robię.

W Krakowie lubię…

Spacerować – zdecydowanie! Uwielbiam przechadzać się po Rynku, spotykać się tam ze znajomymi, których mam w Krakowie sporo. I to jest zawsze – a przyjeżdżałem tu i dawniej, i ostatnio wpadam całkiem często na koncerty – bardzo przyjemne doznanie.

Kontratenor Jakub Józef Orliński, uważany za jedno z największych odkryć w świecie muzyki klasycznej ostatnich lat, spotka się z krakowską publicznością 17 lipca podczas dwóch koncertów w Centrum Kongresowym ICE Kraków w ramach gwiazdorskiego cyklu ICE Classic. Usłyszymy program pochodzący z drugiego albumu solowego Orlińskiego Facce d'amore: wybór arii Cavallego, Handla, Bononciniego czy Contiego. Polskiemu śpiewakowi towarzyszyć będzie specjalizujący się w wykonawstwie dawnych oper zespół il Pomo d’Oro. Więcej szczegółów: [KLIK!]

Tekst został opublikowany w kwartalniku „Kraków Culture” 2/2021.

Więcej

Udostępnij

Kraków Travel
Kids in Kraków
Zamknij Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.
<