Wystawa w ramach wydarzenia SIŁA FOTOGRAFII 2024.
Lata pięćdziesiąte. Młody Beksiński marzy o pójściu na studia do szkoły filmowej w Łodzi. A w filmie to – co go interesuje szczególnie – to montaż. Jednak ojciec sprzeciwia się i nakazuje posłusznemu synowi wstąpić na architekturę, bo ta ma przyszłość w zburzonej przez wojnę Polsce. Nie mogąc rozpocząć studiów filmowych Beksiński zastępuje wymarzoną kamerę filmową aparatem fotograficznym, a stół montażowy ciemnią. Ponieważ jest skrajnym indywidualistą, to ów aparat uwalnia go również od pracy w kolektywie i od konfliktowych stosunków, jakie pociąga za sobą kierowanie ekipą filmową.
W fotografii od samego początku objawia się również jego skrajnie egocentryczny temperament. Nie interesuje go zewnętrzny świat, ludzie i ich sprawy. Jego interesuje wyłącznie on sam i jego własny świat wewnętrzny. Ponieważ nie można fotografować własnego mózgu, toteż Beksiński czerpie z zewnętrznego świata tylko fragmenty rzeczywistości, z których układa kompozycje odpowiadające temu i tylko temu, co się dzieje w jego głowie. Nie uprawia reportażu, nie pokazuje piękna przyrody, nie ilustruje wojny i nie daje świadectwa ludzkiemu losowi, tak jak to robią na ogół inni fotografowie. Natomiast tworzy montaże zdjęć, szczególnie skadrowane, składające się z wielu nałożonych na siebie warstw. Często komponuje całości z kolażu kilku ujęć lub przeciwstawia sobie zdjęcia i przedmioty na pozór bez związku, które jednak zestawione razem mają wyzwolić zaskakujący, szokujący efekt pełen ekspresji. Tak więc obok twarzy starej, pomarszczonej kobiety widnieje twarz niemowlęcia. Lub na dole kadru znajduje się maleńka głowa jego młodej żony, a tłem jest dla niej niebotyczny, czarny płot z desek. Ważna jest również uzyskiwana z tych kolaży i połączeń atmosfera. Ta jest przepełniona smutkiem, ponurą lub przerażającą ekspresją. To postać starej kobiety odchodzącej w pustkę, to brudny mur z cegły, to smutna głowa konia wyzierająca zza budy jarmarcznej. Wiele miejsca poświęca Beksiński aktom swojej młodej żony, szczególnie skadrowanym, tak właśnie jak się na ogół odradza kadrowania początkującym fotografom. Modelami do tej zabawy w montaż i kadrowanie są najczęściej członkowie rodziny Beksińskiego, jego matka, żona, bratowa czy nowonarodzony syn.
Często zestawione ze sobą są trzy lub cztery postacie wyjęte z różnych światów psychicznych i umieszczone obok siebie na jednej planszy, po czym na nowo sfotografowane dla nadania uzyskanej w ten sposób kompozycji jakiegoś wydźwięku emocjonalnego, który zaskoczy lub stworzy nową rzeczywistość estetyczną.
W międzyczasie Beksiński tworzy rodzaj grupy twórczej z innymi fotografikami – Bronisławem Schlabsem i Jerzym Lewczyńskim, wyznającymi podobne credo artystyczne. Pisze również kluczowy artykuł promujący wizję fotografii indywidualnej i subiektywnej. Ten tekst służy ich grupie za rodzaj manifestu artystycznego. Artykuł ukazuje się w 1958 roku i nosi tytuł „Kryzys w fotografice i próba jego przezwyciężenia” (FOTOGRAFIA NR 11, listopad 1958).
Wszystkie zdjęcia są czarno-białe, co w zamiarze artysty ma podkreślić ich zimną ekspresywność. Natomiast nie ma w nich erotyki. Ten brak erotyki podkreślam, bo nagle, już trzydziestokilkuletni Beksiński odkrył – jak mi to opowiadał – przez czysty przypadek, „coś tam sobie rysując”, że jest szalenie czuły na sadomasochizm seksualny. To odkrycie, jak mówił, wywarło na nim porażające wrażenie. Od tej chwili całą swą twórczość chciał poświecić wyrażeniu tej iluminacji. Otóż aparat fotograficzny na to nie pozwalał, przynajmniej nie młodemu Beksińskiemu bez pieniędzy, nie w pruderyjnej PRL, bez ekipy modelek, które mogłyby zagrać role w jego erotycznym happeningu. Bo erotyzm, który obudził się w głowie Beksińskiego był okrutny, pełen przemocy, gwałtu i śmierci. I tu – jak mi się zwierzył – aparat fotograficzny stanął mu na przeszkodzie nie pozwalając na pełne wypowiedzenie się. Stąd ruptura z tym narzędziem na rzecz powrotu do rysunku gwałtownego, ekspresywnego, pełnego okrucieństwa i seksu. Wraz z uspokojeniem się jego libido, odszedł Beksiński od ekspresywnych, sadomasochistycznych rysunków tuszem lub ołówkiem i w poszukaniu szerszej formy wyrazu, przeszedł do malarstwa i do koloru. Ale to już inna historia…
Pod koniec życia artysta powrócił na pewien czas do fotografii, ale nie po to, by znów komponować, kleić i układać konstrukcje fotograficzne w ciemni, lecz po to, by zaczynając od jakiegoś przypadkowego zdjęcia, klikając klawiszami komputera, tworzyć fantastyczne, kolorowe kompozycje w hołdzie zupełnie innej estetyce niż ta, którą uprawiał w latach pięćdziesiątych. Te kompozycje są inne, barwne, surrealistyczne i barokowe. To nie jest już dawny surowy, pesymistyczny i pełen ponurej ekspresji niedoszły filmowiec z okresu, który jest pokazywany w ramach obecnej ekspozycji.
Piotr Dmochowski
Zdzisław Beksiński
Urodził się 24 lutego 1929 roku w Sanoku. Ukończył studia architektoniczne na Politechnice Krakowskiej. Do rodzinnego miasta powrócił w 1955 roku, gdzie przez krótki czas pracował jako projektant w fabryce autobusów. Przez resztę życia zajmował się sztuką.
Od najmłodszych lat Beksiński interesował się rysunkiem i fotografią. Fotografii poświęcił pierwszy etap swojej działalności artystycznej. W latach 50. zaczął skłaniać się ku abstrakcyjnemu malarstwu i rzeźbie, przeczuwając, że w tych dziedzinach sztuki odnajdzie nowe przestrzenie kreacji.
W 1960 roku, podczas kongresu Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA, ówczesny dyrektor Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku zwrócił uwagę na obrazy Beksińskiego i zaproponował mu stypendium twórcze w USA. Artysta nie przyjął zaproszenia. W tym czasie odchodził już od abstrakcji i uznał, że wyjazd przeszkodzi mu w nowych poszukiwaniach twórczych. Jego prace – wizje zdeformowanych postaci ludzkich i zwierząt – stawały się coraz bardziej ekspresyjne. Pod koniec lat 60. pejzaże Beksińskiego całkowicie już przeniknięte były mroczną, katastroficzną atmosferą. Okres ten, trwający prawie do połowy lat 80., artysta nazwał fantastycznym. W tamtym czasie Beksiński stał się jednym z najbardziej znanych polskich twórców.
W 1977 roku artysta przeniósł się wraz z żoną i synem do Warszawy. Jego malarstwo ulegało systematycznemu przeobrażeniu: zredukował przestrzeń obrazowania, zrezygnował z rozległych pejzaży i wcześniej używanych rekwizytów. Postać, czasem dwie, głowa ludzka, niekiedy zwierzę, daleko idąca deformacja i skupienie na intuicyjnie odczuwanym celu plastycznym – takie były zadania, które przed sobą stawiał.
Ostatnie 20 lat artystycznego życia Zdzisława Beksińskiego upłynęło pod znakiem specyficznie wypracowanej ascezy wizualnej. Pod powierzchnią oryginalnej formy późnych dzieł twórcy można wyczytać przekaz przepełniony poczuciem samotności, świadomością rozpadu świata i medytacją nad nicością istnienia. Być może dlatego ostatnie dzieła artysty emanują tak wyjątkową siłą wyrazu – siłą głębokich osobistych przeżyć.
Poszukując nowych technik wypowiedzi pod koniec lat 90. Beksiński zainteresował się grafiką komputerową. Najpierw przetwarzał cyfrowo fotografie, później rysunki.
Artysta programowo unikał tytułowania swoich prac, chcąc chronić je przed zbyt jego zdaniem bezpośrednio narzucającymi się anegdotycznymi i literackimi interpretacjami.
21 lutego 2005 roku nadeszła informacja o tragicznej śmierci Zdzisława Beksińskiego – został zamordowany we własnym mieszkaniu w Warszawie. Dorobek twórczy – liczący kilka tysięcy prac – artysta przekazał w testamencie Muzeum Historycznemu w Sanoku. Tam znajduje się pierwsza stała ekspozycja jego dzieł. Od 2016 roku również Kraków może szczycić się stałą wystawą artysty, ekspozycja dzieł pochodzących z kolekcji Anny i Piotra Dmochowskich, znajduje się w Nowohuckim Centrum Kultury.