Czy ta litewska powieść przypomina nam Malowanego ptaka Jerzego Kosińskiego? Co sprawia, że opowieści wojenne z Europy Środkowej wystawiają naszą wrażliwość i wytrzymałość czytelniczą na próbę? Jaką wielką narrację wojenną buduje literatura Europy Środkowej?
Już nie Kaliningrad, a znów Królewiec – jak orzekła Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Rzeczypospolitej Polskiej. Na kolejnym spotkaniu Klubu Książki Środkowoeuropejskiej poruszona zostanie kwestia całych Prus Wschodnich w 1945 i dziecięcia odyseja, a nie tylko Królewiec.
Alvydas Šlepikas, litewski autor, w wydanej w 2012 roku powieści Mam na imię Marytė opisuje jedną z białych plam historii końca II wojny – losy „wilczych dzieci”, sierot niemieckich na pograniczu Prus Wschodnich i Litwy w czasie, gdy przez te tereny przetaczają się działania wojenne i wkracza Armia Czerwona. Armia, która niemiecką ludność cywilną, zarówno kobiety, jak i dzieci, traktuje jak w pełni sprawnych przeciwników, stosując wobec nich skrajną przemocą.
Renata, dziewczynka poszukująca pożywienia i dachu nad głową, wędruje w stronę Litwy, gdzie zostanie nazwana Marytė, a jej podróż to okazja, by pokazać przestrzeń, w której jedynym obowiązującym prawem jest prawo silniejszego.