Muzeum salonów

5 maja 2022

Dwa lata temu w Krakowie pojawiło się nowe muzeum. I to nie po prostu kolejne, a kolejne o randze europejskiej.


Autor: Łukasz Dziatkiewicz

Arcade w języku angielskim oznacza oczywiście arkadę oraz podcień i pasaż. Ale ostatnimi czasy co najmniej równie ważne jest inne znaczenie tego słowa. Do naszego języka nastąpiło wręcz przeniesienie tegoż – i to wprost. No, prawie.

Eksponaty z joystickami, przyciskami i kierownicami

Tak się składa, że pięćdziesiąt lat temu powstał pierwszy w Krakowie, a zarazem jeden z pierwszych w Polsce salon gier zręcznościowych. Działał przy Rynku Głównym 24, czyli w kamienicy Pod Kanarkiem. Znajdował się w piwnicy w podworcu, gdzie wcześniej produkowano syropy lecznicze (sic!). Nad nim powstał potem kultowy sklep muzyczny i studio nagrań. Później, jak w całej Polsce, salonów u nas przybywało, by przypomnieć kolejny ważny – przy ulicy Grodzkiej. Ich zmierzch – zresztą na całym świecie – nastąpił z końcem lat 90. XX wieku.

Do tych czasów postanowił nawiązać Marcin Moszczyński (rocznik 1980), tworząc Krakow Arcade Museum. Czymże jest więc w tym znaczeniu arcade? Arcade game to po angielsku wszelkie uruchamiane przez wrzucenie monety automaty do gier zręcznościowych. Nie są więc nimi maszyny hazardowe czy sprzedażowe. Chodzi przede wszystkim o gry rozgrywane na monitorach, zwane kiedyś w Polsce najczęściej grami telewizyjnymi, oraz flippery – elektroniczno-mechaniczne automaty, w których przy pomocy specjalnych łapek staramy się trafić kulkami w rozmaite cele. Marcin postawił głównie na arkadówki wideo, ale są tu i flippery, i trochę poprzedników wideogier.

Muzea tego rodzaju działają na zasadzie: płacisz za wstęp i grasz już do woli bez konieczności wrzucania pieniędzy. Ten model może mieć dla niektórych starych wyg jeden minus – bo dawno, dawno temu, gdy trzeba było zapłacić za każdą grę, grało się dalej, nawet jeśli start okazał się kiepski. W wariancie „opłata za wejście” często grę się po prostu porzuca lub zaczyna od nowa. Ale poza tym, nomen omen, żyć i nie umierać. Bo „życie” to pojęcie kluczowe w salonowych grach wideo – po „śmierci” dostajemy kolejną próbę. W cenie jednej gry żyć (w przypadku flipperów – kul) mamy parę, zwykle istnieje też możliwość zdobycia dodatkowych.

Na stanie Krakow Arcade Museum jest ponad 150 maszyn, niektóre mają w sobie po kilka gier. Zacznę od moich ulubionych hitów z lat 80. Wśród wojskowych strzelanek: Commando, 1942 i Ikari Warriors, z kosmicznych szczególnie przypadły mi do gustu Gaplus i Defender. No i coś w klimacie fantasy: Ghosts ‘n Goblins. Ileż ja się kiedyś nawrzucałem w nie monet i napociłem! Z innych wiekopomnych zręcznościówek, które znajdziemy w muzeum, uwielbiałem Bomb Jacka, Popeye’a, Dig Duga i Froggera. Z bijatyk: Kung-Fu Master. Z tych samych czasów warto wymienić jeszcze takie szlagiery, jak Donkey Kong, Centipede, Galaga, Ms. Pac-Man, pomnikowy Space Invaders, Moon Patrol, Tempest i Gyruss. W ten ostatni tytuł „ciąłem” sporo u kumpla na komputerze Atari; w muzeum Marcina zobaczyłem go pierwszy raz w oryginalnej wersji – w pełnej krasie (bo wtedy gry pojawiały się najpierw na automaty, dopiero potem na sprzęty domowe i do tego zawsze w gorszej formie).

Wielkie automaty i współczesne gamingowe fundamenty

Gry z lat 90. były produkcjami bardziej zaawansowanymi technologicznie i o bardziej skomplikowanych zasadach. Powstawały wtedy większe urządzenia, częściej niż przedtem wyposażone w miejsca do siedzenia lub kokpit i elementy ruchome. Chodziło o ich uatrakcyjnienie – by lepiej konkurowały z komputerami i konsolami, które zaczynały już nadrabiać dystans. Takich gier nie dało się w pełni adaptować na sprzęty domowe. Zmianą była też niemożność przeniesienia gry między maszynami. W uproszczeniu: wcześniej w obudowę, powiedzmy, z Gyrussa można było wsadzić Time Pilota. Ale przykładowo w późniejszych maszynach deskorolkowych nie da się zainstalować strzelanek zombie z serii The House of Dead lub symulatora czołgu Desert Tank (wszystkie wymienione są w muzeum!).

W ostatniej dekadzie XX wieku już mniej chodziłem „na automaty”, więc takie gry, jak wspomniane w ostatnim zdaniu, albo strzelane „Parki Jurajskie”, supersłynne makabryczne bijatyki Mortal Kombat, wyścigi motocyklowe czy samochodowe produkcji Segi, nie przyśpieszają akcji mego serca. Podobnie ma się rzecz z maszynami tanecznymi. Ale już epickie gry gwiezdnowojenne, zwłaszcza Star Wars Trilogy, solidnie „stestowałem” w muzeum.

Zapytałem Marcina o białe kruki: „Mam ich nieco, m.in. bijatykę X‑MEN na sześciu graczy (powstało tylko około 200 sztuk!) oraz niezwykle rzadki, zwłaszcza w Europie, Ice Cold Beer z 1983 roku”.

Czy czegoś mi tu brakuje? Joust – strasznie mi się ta gra o zmaganiach na latających ptakach podoba. Gun.Smoke – prześwietna strzelanka kowbojska, jednak to unikat. Zaxxon – ten sam gatunek, ale odmiana kosmiczna. Arkanoid lub inna gra z rodzinki „ścianka, piłka i paletka”. Do tego dorzuciłbym jakiegoś flippera elektromechanicznego, czyli jeszcze z licznikami bębnowymi. Jednak wszystkiego, zwłaszcza o takich gabarytach, oczywiście mieć nie można.

A więc dla kogo jest to miejsce? Tylko dla starych koni, by się napocili i powzruszali? Nie! Ostatnio zaprosiłem mamę z dwójką małych chłopców – byli zachwyceni, wszyscy! A żona mojego kuzyna bywa tu ze starszymi latoroślami, i to córkami. Tak więc to przybytek dla każdego, a czy i na jak długo każdy zechce tu wrócić? Posłużę się cytatem zasłyszanym w salonie: „Wychodzimy, bo stąd się nie da wyjść!”. Zapewne ci „nieszczęśnicy” kupili bilet open, bez limitu czasowego.

Wizyta w muzeum przy ulicy Centralnej 41A jest wyprawą w przeszłość, w czasy świetności automatów do gier. Obecnie flippery przeżywają renesans, produkuje się nowe, ale te współczesne z monitorami to nisza. Przede wszystkim dlatego, że nasz prywatny sprzęt (komputery, konsole do gier, ale też np. smartfony) już dawno dogonił osiągami pokaźnych rozmiarów maszyny, a jego możliwości stale rosną.

Tu warto przypomnieć, że sporo firm polskich tworzących gry wideo działa w Krakowie i właśnie w naszym mieście od 2012 roku organizowana jest ważna impreza branżowa: Digital Dragons to jednocześnie targi, konferencja i festiwal. Krakow Arcade Museum świetnie wpisuje się w ten krajobraz, tym bardziej że Marcin Moszczyński ma spore ambicje: „Moim celem jest stworzenie najbardziej imponującej kolekcji retroarcade w całej Europie”.

---

Trzy kredyty

Słowo arcade oznacza w języku angielskim salon gier. Jednak w języku polskim zakorzeniło się jego rozumienie wyłącznie jako maszyny do gier z monitorem. Takie znaczenie ma też spolszczona forma „arkadówka”.

Z kolei flipper (lub fliper) to po angielsku pinball. Oryginalnie flipper to tylko łapki służące w grze do odbijania kul. Ale w Polsce mówiono flipper na cały automat, zaś oficjalnie poza branżą bywał… bilardem elektrycznym (chociaż ma to pewne uzasadnienie historyczne). Co gorsza, przez flippery rozumie się nierzadko też maszyny hazardowe.

Last but not least, gra wideo to video game. Niestety, u nas przyjęła się nazwa „gra komputerowa”. A przecież w gry wideo gra się nie tylko na komputerach, ale i konsolach, komórkach itd.

No i sam credit – w przypadku maszyn do gier oznacza opłacone zaliczone gry na danym urządzeniu. Można je, podobnie jak „życia”, wygrać.


Łukasz Dziatkiewicz
Rocznik 1972, ma więc tyle lat, co gry wideo (w tym samym roku, w którym przyszedł na świat, wyprodukowano pierwszą wideogrę, która osiągnęła sukces rynkowy, czyli Pong). Dziennikarz niezależny, prezes Polskiego Stowarzyszenia Flipperowego oraz miłośnik i kolekcjoner retro i bilardu. O starych grach wideo pisze najczęściej w magazynie „PSX Extreme”.

Zdjęcie: Krakow Arcade Museum, Emilian Aleksander

Tekst ukazał się w wiosennym numerze kwartalnika „Kraków Culture”.
Okładka kwartalnika Kraków Culture

Więcej

Udostępnij

Kraków Travel
Kids in Kraków
Zamknij Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.
<