To jest całe miasto

24 września 2021

O muzeum, które pamięta i patrzy w przyszłość, opowiada Michał Niezabitowski.

Grzegorz Słącz: Czy dokonana kilka lat temu zmiana nazwy Muzeum Historycznego Miasta Krakowa na Muzeum Krakowa jest dla pana symboliczna?
Michał Niezabitowski: Muzeum Historyczne Miasta Krakowa powstało w roku 1899, u progu wolności, ale jeszcze przed jej odzyskaniem – wtedy, kiedy polskość oznaczała przede wszystkim odwołanie do przeszłości. Oczywiście Kraków dysponował pewną przestrzenią wolności w ramach monarchii habsburskiej – zwaną autonomią galicyjską – jednak w jej ramach przypadki prawdziwie spełnionych polskich życiorysów były jednostkowe. To dlatego tak często odwoływano się do historii: to ona przynosiła wspomnienia o wolności, o czasach, gdy nasze życie nie było regulowane przez czynniki zewnętrzne.
Po wielu latach – choć wiemy, że tych 120 lat od powstania muzeum nie było łatwym okresem w życiu naszego społeczeństwa i narodu – nadszedł taki czas, w którym mamy świadomość, że muzeum nie może już tylko i wyłącznie odnosić się do przeszłości, ale że musi uczestniczyć w kreowaniu teraźniejszości. Rzecz jasna, my zawsze jesteśmy w jakiś sposób zahaczeni o przeszłość: bez dobrej interpretacji przeszłości człowiek nie potrafi zbudować przyszłości. Jako muzealnicy jesteśmy odpowiedzialni za kulturę pamięci i nie zamierzamy nikogo uwalniać od pamiętania – ale też jesteśmy tu i teraz, a Muzeum Krakowa jest po to, żeby kształtować nasze miasto również dzisiaj. Ta zmiana nazwy bardzo wpłynęła na sposób naszej pracy.


Konkurs Szopek Krakowskich, fot. Andrzej Janikowski

Żywym komentarzem do naszej rzeczywistości i codzienności jest z pewnością wystawa Współistnienie
Ta wystawa próbuje się zmierzyć z obecnością wirusa w naszym życiu i zastanawia się, jak miasto i jego mieszkańcy radzą sobie z tym bardzo trudnym i nieprzewidywalnym sąsiedztwem... Ale na co dzień odnosimy się do „tu i teraz” na więcej sposobów. Lajkonik to przecież także dzisiejsze działania i wspólne kształtowanie tej tradycji ze społecznością Zwierzyńca, ludźmi, którzy są z nami zaprzyjaźnieni. Nieustająco rozmawiamy z szopkarzami i tworzymy z nich – i z nimi – wspólnotę. W grze, którą nazywamy szopkarstwem, najważniejsze jest nie to, że rytualnie powtarzamy coś, co przez pokolenia robili inni, ale to, jak my dzisiaj wpływamy na miasto, jak po raz kolejny przekuwamy jego „złotą legendę”. Te społeczności szopkarzy, koronczarek czy flisaków wyodrębniają się nieustannie i kształtują także w relacji z miastem.


Wystawa Współistnienie w Muzeum Podgórza, fot. Kamil Karski

Czy miejscem takiej właśnie rozmowy o tradycjach Krakowa staje się Dom pod Krzyżem?
Dzisiaj tworzymy tam Centrum Interpretacji Dziedzictwa Niematerialnego – nie w takim rozumieniu, że będzie to miejsce dokumentowania różnych praktyk z przeszłości: ma to być dom dla depozytariuszy dziedzictwa niematerialnego, w którym na różne sposoby będą się oni czuli u siebie. Przede wszystkim chodzi o to, by mogli tam realizować energię, która nimi powoduje. Szopkarze nie tworzą szopek dla zysku, bo też i byłby on marny w porównaniu do wniesionych nakładów pracy i środków; jeśli czują się zwycięzcami, to dlatego, że się w tym spełniają. Czasami to spełnienie ma wymiar wielopokoleniowy, jak w przypadku rodzin Markowskich, Malików, Dariusza Czyża czy Gillertów. Co roku jesteśmy smutni, bo chowamy kogoś z tego grona, ale i szczęśliwi, bo pojawiają się wciąż nowi. Dom pod Krzyżem ma być miejscem, gdzie nici tych wszystkich emocji i energii będą się splatać w jeden „warkocz”.
Warto zatem zadbać o depozytariuszy krakowskich tradycji – i zaoferować im wspólny dom, miejsce spotkań zarówno w ich własnym gronie, jak i z mieszkańcami. Miasto bez więzi i więzów nie istnieje. Chcemy jako muzeum uczestniczyć w tworzeniu takiej społeczności i podtrzymywaniu jej wewnętrznych relacji – bo jak pokazała choćby pandemia, bez spotkań i podtrzymywania więzi relacje zanikają. A cóż może lepiej spełnić tę rolę niż wspólny dom?


Dom Pod Krzyżem, 1958, fot. Jerzy Kłysik

Z jednej strony kameralny Dom pod Krzyżem, z drugiej – liczne oddziały, frekwencja przekraczająca przed pandemią 1,5 mln odwiedzających. Jak połączyć w obrębie jednego muzeum skarby historii z jej najtrudniejszymi wątkami?
Kluczowym słowem jest różnorodność. Dziedzictwo, o którym mówimy, można definiować na różne sposoby. Jest dziedzictwo chwalebne czy radosne – ale jest i odrzucane, kłopotliwe czy bolesne. To jest proces dziedziczenia, w którym uczestniczymy i którego nie możemy kawałkować. Na nasze miasto składają się zarówno wspomniane tradycje, jak i ufundowany przez Zygmunta I Starego wielki dzwon, który dziś przypomina o wielkości państwa, ale też obóz koncentracyjny Plaszow z czasów II wojny światowej. To wszystko było tu, to jest całe miasto, którego nie możemy „kawałkować”. Jeżeli Muzeum Krakowa jest największą samorządową instytucją muzealną w Polsce i jedną z większych w Europie, to jest to wynik pewnego eksperymentu: w Krakowie nie budujemy ciągle nowych instytucji poświęconych dziedzictwu, lecz tworzymy dla tej całej różnorodności wspólny mianownik – Muzeum Krakowa. Przekroczyliśmy liczbę 20 oddziałów, ale przyświeca nam hasło „jedno muzeum, tysiące opowieści”.

Rozmawiamy w Pałacu Pod Krzysztofory, który właśnie otworzył się dla pierwszych zwiedzających tuż po wyczekiwanym remoncie. Jak pan ocenia rezultat tych prac?
Po pierwsze bardzo wysoko oceniam aspekt konserwatorski tego remontu. Warto docenić pana Marka Cemplę, który jako pierwszy podjął prace projektowe. Generalnie rzecz biorąc, pałac nie stracił swojej „pałacowatości” – wydobyte zostały amfiladowe trakty na pierwszym i drugim piętrze. Tam, gdzie miało to uzasadnienie, uczytelniono odkryte polichromie i podkreślono wątki architektoniczne, które pokazują, że pałac ma swoje początki w XIII wieku. Nie obyło się bez zaskoczeń – jak choćby polichromia z plastycznym motywem muz apollińskich nieoczekiwanie odkryta w sali, która kiedyś była gabinetem dyrektora. Tak oto gabinet stał się salą Pod Muzami, a my uświadomiliśmy sobie, że słowo muzeum (museion), wywodzi się z greckiego domu muz, które tu na nas pod tynkiem oczekiwały. Rzucającym się w oczy faktem jest też powrót na fasadę postaci Świętego Krzysztofa – największej chyba rzeźby na krakowskich kamienicach, która dziś normatywnie wyznacza myślenie o tej części Rynku Głównego. Święty Krzysztof, przenosząc na ramionach przez rzekę małego chłopca, niesie tak naprawdę (choć sam o tym nie wie) małego Jezusa. Urasta to dla nas do rangi symbolu, bo muzealnik to ktoś, kto przez wzburzone wody historii przenosi w przyszłość pozytywne wartości. Po drugie – w tym starym pałacowym wnętrzu udało nam się zbudować nowoczesne przestrzenie muzealne, pozwalające realizować różne funkcje…


Pałac Krzysztofory, muzy apollińskie, fot. Magdalena Rusek-Karska

To znaczy?
Pałac nie będzie już definiowany przez wystawy stałe. Owszem: całe pierwsze piętro, piano nobile, stanie się w grudniu miejscem nowej wystawy – opowieści o Krakowie, ale to nie jest ani jedyna, ani najważniejsza oś tej wizji. Przede wszystkim Krzysztofory dysponują obecnie licznymi przestrzeniami, które stały się miejscami spotkań – bo widzimy, jak bardzo to jest potrzebne. Zwłaszcza teraz ludzie przychodzą do muzeum nie tylko po to, żeby zwiedzać wystawę, ale też po to, żeby rozmawiać. Potrzebujemy sal dużych i małych, przestrzeni edukacyjnej dla dzieci, mamy też specjalną salę sądu konkursowego szopek krakowskich, po to, by nadać obradom jury nimb parlamentaryzmu… Mamy piękne wnętrze biblioteki z wyjątkową czytelnią. Wreszcie otworzyliśmy dla przechodniów cały pasaż prowadzący od Rynku Głównego na dziedziniec arkadowy – gdzie czekają wygodne siedzenia, dobra kawa i krakowskie smaki jedzenia. W otwartym w godzinach 8.00–23.00 pasażu znalazły się także kasy biletowe i nasz muzealny sklepik. Zależało nam na otwarciu tych przestrzeni już w lipcu, by je ożywić, by przywrócić pałac miastu, nim jeszcze zostanie „przysłonięty” nową wystawą.


Pałac Krzysztofory, sala Baltazara Fontany, fot. Magdalena Rusek-Karska

A co ciekawego spotka nas w grudniu na samej wystawie?
Kluczem do niej jest dla nas opowieść. Mamy w sobie przekonanie, że tym, co konstytuuje miasto, jest wspólnota, a tym, co buduje wspólnotę, jest opowieść. To nie będzie narracja chronologiczna – chcemy opowiadać o Krakowie przez konkretne epizody i postaci. Jednym z takich wątków budujących osnowę Krakowa jest dla nas postać Dzidzianny – wróżki, którą przez wiele lat można było spotkać na Rynku Głównym. Na wystawie będzie też szopka krakowska – ale „odwrotna” – to my, wchodząc do sali, poczujemy się nagle kilkucentymetrowymi figurkami… Będą osobne opowieści o profesorach – bo przecież Kraków jest miastem profesorów. Poświęcimy uwagę losom ubioru krakowskiego, no i oczywiście znajdzie się miejsce dla krakowskich legend – od tej o smoku począwszy… Olga Tokarczuk powiedziała, że współczesny świat potrzebuje „czułego narratora”, a my chcemy być takim „czułym muzealnikiem” Krakowa: chcemy o tym mieście w taki właśnie sposób opowiedzieć.

***
Dr Michał Niezabitowski
Historyk, muzealnik, muzeolog, menedżer kultury, dyrektor Muzeum Krakowa, pracownik naukowy Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, prezes Stowarzyszenia Muzealników Polskich. Znawca historii Krakowa, promotor i interpretator materialnego i niematerialnego dziedzictwa miasta.

Tekst ukazał się w jesiennym numerze kwartalnika „Kraków Culture”.

Fotografie dzięki uprzejmości Muzeum Krakowa.

Udostępnij

Kraków Travel
Kids in Kraków
Zamknij Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.
<