Odnaleźć harmonię
Gromadząc się przy ognisku, w kinie, filharmonii czy teatrze, otwieramy się na przestrzeń przeżywania i współdzielenia emocji. Jak cieszyć się nimi, nie szkodząc przy tym naszej planecie?
Kamil Wyszkowski*
Spotykaliśmy się od zawsze. Homo sapiens sapiens jest przecież gatunkiem stadnym. Odbieramy świat i odkrywamy go w grupie. W samotności nie jesteśmy w stanie trwać długo. To dlatego dla przedstawicieli naszego gatunku izolacja jest karą – i to karą bardzo dotkliwą. Potrzebujemy interakcji, emocji, rywalizacji, czułości, dotyku i bliskości. Bycie w grupie to bazująca na pierwotnym atawizmie potrzeba przetrwania.
Emocje i empatia
Atawizmy z przeszłości kształtują naszą potrzebę wspólnego przeżywania w tym samym miejscu i czasie tych samych wydarzeń. Gromadząc się przy ognisku, w kinie, filharmonii czy teatrze, otwieramy się na przestrzeń przeżywania i współdzielenia emocji. Grupa nas też określa – sami często klasyfikujemy się jako część takiej czy innej zbiorowości. Wspólne doświadczanie kultury to jedna z najbardziej magicznych ludzkich umiejętności. To właśnie tę magię odkryliśmy w rozświetlonej i oswojonej ogniem jaskini ponad 100 000 lat temu. To wtedy jako gatunek zaczęliśmy tworzyć kulturę opartą na spotkaniu człowieka z człowiekiem.
Dziś nie są to już walki gladiatorów, turnieje rycerskie, taniec słońca ani krwawe obrzędy w Tenochtitlan. Szukamy coraz bardziej wyszukanych sposobów na smakowanie przestrzeni czasu wolnego. Chcemy albo adrenaliny i pobudzenia, albo wyciszenia i endorfin. Powstał przemysł zarządzający emocjami. Dziś poddajemy się dyrygentom kształtującym nasze emocje w takt muzyki, świateł, tańca, słowa i scenografii. Wszystko się przenika i zmienia się też przestrzeń spotkań ze sztuką i kulturą. To już nie sztampowa i przewidywalna sala koncertowa, widownia teatru czy opery, gdzie kanony mody zamykają nas w sztywnych ramach dostępnych opcji wynikających z dress code’u. Mamy więcej przestrzeni na ekstrawagancję i wolność. Kultura wymknęła się z ram i rozsadziła przestrzenie dotąd zazdrośnie strzegące monopolu na obcowanie z nią.
Wreszcie pojawiła się też empatia innego rodzaju. Człowiek w swoim głodzie rozwoju zorientował się, że przesadził. Zrozumiał, że w trwającej od umownego 1830 roku epoce antropocenu zniszczył ekosystemy, zanieczyścił wodę, spowodował wielkie wymieranie gatunków i gwałtowny wzrost temperatur, który może go zepchnąć w przepaść samozagłady. Zrozumieliśmy, że jesteśmy ostatnim pokoleniem, które świetnie się bawi na górnym pokładzie Titanica, a dzięki naukowcom wiemy też, że kurs na górę lodową jest już precyzyjnie obrany i najpewniej statek zatonie. I tak naprawdę tylko nieliczni bawią się na tym górnym pokładzie – pozostali, ci na pokładach dla II i III klasy, nie mają szans na udział w imprezie. Oni zatoną na trzeźwo i bez szansy na ulotną chwilę radości.
Niesprawiedliwy rozwój
Czy jest aż tak źle? Żeby chronić nas przed nami samymi, powołaliśmy na bazie traumy II wojny światowej Organizację Narodów Zjednoczonych. To ONZ od 1979 roku przestrzega nas, że zmiana klimatu postępuje i że musimy pohamować naszą żarłoczność, chciwość i rozwijać się inaczej. Wiemy że od początku epoki przemysłowej skala emisji CO2 i metanu rośnie rok do roku i planeta utraciła zdolność magazynowania tego, co emitujemy, spalając pamiętające czasy dinozaurów gigantyczne paprocie, lasy deszczowe i puszcze, które dziś są węglem, ropą naftową i gazem ziemnym. Przez ostatnie 50 lat podwoiła się liczba ludności, wolumen światowej gospodarki wzrósł czterokrotnie, handel międzynarodowy dziesięciokrotnie, a rynek żywności się potroił. Na górnym pokładzie Titanica bawi się 47 wysoko rozwiniętych krajów; w tym gronie na 32. pozycji jest Polska. Na niższych pokładach mamy pozostałe 150 krajów świata, gdzie człowiek z trudem wiąże koniec z końcem.
Koszty tak zdefiniowanego nierównomiernie rozłożonego i niesprawiedliwego rozwoju są zaskakujące. Aż 25% gatunków jest zagrożonych wyginięciem, a około miliona wymrze w przeciągu najbliższych dekad. Człowiek przekształcił 75% powierzchni ziemi, dewastując ekosystemy. Presja ludzkiej aktywności odciska się na 66% powierzchni oceanów. Utraciliśmy 85% mokradeł i bagien. Od 2000 roku wylesiono ponad 32 mln ha lasów tropikalnych. Do 2016 roku zniknęło 559 z 6190 gatunków zwierząt hodowlanych. Trwa w najlepsze wielkie wymieranie owadów, już dziś powodując straty w produkcji żywności na poziomie ponad 235 mld USD. Wreszcie od 1950 roku wyprodukowaliśmy 8,4 mld ton plastiku. To ponad tona na człowieka – i nic z tego się nie rozłożyło, a produkcja z roku na rok rośnie.
Czy pojawiła się refleksja? Na górnym pokładzie Titanica od czasu do czasu przywódcy spotykają się przy stoliku ONZ, żeby ustalić plan ratunkowy. ONZ nazwał go polityką klimatyczną i uparcie próbuje na kolejnych szczytach klimatycznych uprawiać terapię wstydem i motywować poszczególne państwa świata do opamiętania się i zmiany kursu. Czy ktoś ONZ pomaga? Na pewno naukowcy, którzy ogłaszają kolejne coraz bardziej alarmistyczne raporty. Kłopot polega na tym, że mądrość najczęściej przegrywa z głupotą, podobnie jak ambitne reformy – z populizmem.
Kultura na ratunek
Na szczęście na pomoc ONZ ruszyli niektórzy twórcy kultury – jednostki najczęściej systematycznie pracujące nad swoją empatią. Zaczęli grupować się, działać i nawoływać do refleksji. Stali się inspiracją dla wielu. Powstały nurty sztuki opierające się na powrocie do harmonii z naturą i traktowaniu Ziemi jako powierzonego nam, ludziom, wspólnego dobra, a nie planety, która jest nasza i nam poddana. Zaczęliśmy tworzyć „zielone wydarzenia”, które edukują o zagrożeniach wynikających ze zmiany klimatu, i w dodatku organizujemy je mądrze, aby nie szkodzić naturze. Liczymy ślad węglowy związany z transportem gości, zastanawiamy się, jak zakupić „zielony prąd” z odnawialnych źródeł energii, pamiętając, że globalne gniazdko elektryczne aż w 75% opiera się na energii z paliw kopalnych. Zrozumieliśmy, że każda impreza ma koszty środowiskowe, więc liczymy je i oddajemy z naddatkiem naturze – sadząc drzewa, finansując utworzenie parków i gromadzących wodę małych zbiorników retencyjnych.
Okazało się, że można zorganizować koncert z całkowitym pominięciem plastiku. Że można zjeść wegetariańskie jedzenie na talerzyku z otrębów pszennych. Można wypić piwo w kubku z wytłoczyn kawowych, a szukających kotleta poinformować, że wytworzenie jednego kg wołowiny to aż 40 tys. litrów wody i ekwiwalent ponad 36 kg CO2 wyemitowanego do atmosfery. Może zdecydują się spróbować równie smacznego roślinnego zamiennika. Że można zrezygnować z gadżetów, a w zamian przeprowadzić loterię opartą na crowdfundingu, z której ufundowane zostanie okazałe drzewo. Jeśli już chcemy zaoferować kawę i przekąski, to wybierzmy te ze znakiem Fairtrade. A jeśli nie wiemy, jak się zabrać za organizację zielonego wydarzenia, to podpatrujmy, jak robią to inni. W Krakowie co roku latem odbywa się Green Film Festival oparty na zasadach organizacji zielonych wydarzeń.
Ewentualnie poczytajmy o normie ISO 20121, która wytycza standardy takich imprez i pomóżmy wygrać mądrości z głupotą. Może zbiorowym wysiłkiem uda nam się zmienić kurs Titanica i bezpiecznie doprowadzić nas i przyszłe pokolenia do bezpiecznego portu.
* Kamil Wyszkowski – przedstawiciel i Dyrektor Wykonawczy UN Global Compact Network Poland. W ONZ pracuje od 2002 roku. W latach 2009–2014 Dyrektor Biura UN Development Programme w Polsce, od 2004 roku Przedstawiciel UN Global Compact w Polsce. W czasie wolnym pisze opowiadania science fiction.
Tekst został opublikowany w kwartalniku „Kraków Culture” 2/2021.